Stary sowiecki dowcip mówił, że w ZSRR i USA panuje dokładnie taka sama wolność wypowiedzi. Różnica polega na tym, że w USA panuje także wolność po wypowiedzi.
Wesprzyj nas na Patronite! https://patronite.pl/podkastamerykanski
Zakaz ograniczania wolności słowa to fundament amerykańskiej demokracji, zapisany w pierwszej poprawce do Konstytucji uchwalonej już w 1791 roku. Nic więc dziwnego, że Stany Zjednoczone kojarzone są powszechnie z tolerancją dla wyrażania nawet najbardziej oburzających poglądów. Tolerancją znacznie większą niż ta obowiązująca - nie tylko w dawnym ZSRR - ale nawet we współczesnej Europie. Obecna administracja konsekwentnie krytykuje państwa europejskie za ich rzekomo bardzo restrykcyjne podejście, tłamszące prawa obywateli do wyrażania ich opinii.
Marsze nazistów w miejscowościach zamieszkanych przez osoby, które przeżyły Holocaust; rasistowskie przemówienia na zebraniach Ku-Klux-Klanu; bezlitosna satyra z osób publicznych - od popularnych pastorów po polityków; palenie flagi; publikacje tajnych dokumentów wyniesionych z Pentagonu. Wszystkie te działania, chociaż zaskarżane przed sądem, zostały przez amerykańskie sądy uznane za dopuszczalne właśnie na mocy pierwszej poprawki.
Czy to oznacza, że w USA faktycznie można mówić co się chce - niezależnie od czasu, miejsca i okoliczności? Jak na przestrzeni lat interpretowano zapisy Konstytucji? Jak to możliwe, że w Stanach działały instytucje cenzorskie, a za wygłaszane publicznie opinie można było stracić nie tylko pracę, ale zostać skazanym prawomocnym wyrokiem?
Wbrew, niestety dość powszechnym, przekonaniom prawo do wolności wypowiedzi w USA - podobnie jak prawo do posiadania broni - choć zapisane w Konstytucji nie jest nieograniczone. Jego interpretacja przez lata ulegała fundamentalnym zmianom. A ci sami politycy, którzy w jednym przypadku domagali się poszanowania prawa do wolności słowa, w innym chcieli zamykać ludziom usta. To akurat nie zmieniło się do dziś.